W jednym z najbardziej znanych utworów Zbigniew Wodecki śpiewa: „Lubię wracać w strony, które znam; Po wspomnienia zostawione tam; By się przejrzeć w nich, odnaleźć w nich…” A duet Czary Mury: Marta Piróg i Marek Grela, sprawili że wrócił. Wrócił i może przyglądać się miastu, które znał bardzo dobrze, a co nie jest dobrze znane nawet mieszkańcom Katowic. Z artystami stojącymi za spektakularnym muralem, o Wodeckim, ale tez swoich początkach i planach na zaczarowanie kolejnych murów rozmawiała Martyna Palarczyk.
Martyna Palarczyk: Jak zaczęła się ta przygoda? Karykaturzysta i absolwentka wydziału ceramiki i szkła. Wydaje się, że to dwa światy. Wy łączycie te dwa światy stając wspólnie przy ścianie. Jak do tego doszło? Kiedy pierwszy raz robiliście ścianę?
Marta Piróg: Przez Przypadek. Jak wszystko.
Marek Grela: Pierwszy raz spotkaliśmy się w Hospicjum Cordis. Marta, prowadziła tam grupy, z którymi robiła mozaiki, a ja organizowałem aukcje charytatywne dla hospicjum. Poznaliśmy się z Martą, kiedy na aukcje szła karykatura Wisławy Szymborskiej z autografem. Potem była taka sytuacja, że osoba, z którą współprowadziłem warsztaty dla młodzieży nie mogła dalej ich ze mną realizować. Samemu ciężko jest prowadzić zajęcia w kilkunastoosobowej grupie. Pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy była Marta. Napisałem na Facebooku, spotkaliśmy się i zaczęliśmy prowadzić te warsztaty razem. Tak zaczęła się nasza wspólna współpraca. A potem, gdzie to było…
Marta: Na wyjeździe na DTŚkę z Chorzowa do Zabrza.
Marek: Powiedziałem do Marty: „Marta, chcę malować murale”. Marta zgodziła się. Potem ja poszedłem na studia podyplomowe, Marta kupiła sobie psa i urodziła dziecko. No i po trzech latach uznaliśmy, że nadszedł czas.
Marta: Marek zadzwonił pewnego popołudnia i mówi: „Marta, już czas”. W odpowiedzi zaprosiłam go na kawę.
Marek: Przyszedłem na kawę, stworzyliśmy markę „Czary-Mury”, potem rzuciłem pracę, założyliśmy swoje firmy i tak się zaczęło. I tak łączymy te dwa światy. I bardzo dobrze to wychodzi. Uzupełniamy się temperamentami, umiejętnościami i doświadczeniami. Każdy z nas wkłada w pracę to, co potrafi najlepiej. I tak już od trzech lat.
Martyna: Był Lubański, Riedel, Nałkowska, najnowszy ukończony mural to portret Wodeckiego. Czy wybór tych osób to przypadek, czy jest jakiś klucz?
Marta: Jak się spotkaliśmy na tej kawie, to stworzyliśmy sobie listę marzeń do spełnienia. I właśnie ją realizujemy.
Marek: To jest też tak, że chcieliśmy pokazać na Śląsku osoby, które stąd pochodzą, a nie wszyscy sobie zdają z tego sprawę. Jednym z takich długo wyczekiwanych projektów to był Riedel w Tychach. Podobnie mural Kazimierza Górskiego w Warszawie. Dzięki temu projektowi nawiązaliśmy współpracę z firmą STS, z którą zrobiliśmy także Lubańskiego i Smolarka. Stworzyliśmy listę osób, które są nam bliskie i uważamy, że warto byłoby je upamiętnić. Większość murali powstaje z naszej własnej inicjatywy. Czasem te murale powstają z budżetów miejskich, jednak w większości są sponsorowane przez prywatne podmioty.
Marta: Poza tym, że mamy własny pomysł, to w dużej mierze sami załatwiamy formalności związane z terenem czy budynkiem.
Marek: Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Ale wychodzimy z założenia, że jak coś nam nie wychodzi, to coś lepszego na nas czeka. I zwykle tak jest. Jakiejś ściany nie udaje się nam pozyskać lub przegrywamy w konkursie, to się okazuje, że jest lepsze miejsce i w końcu ta praca przynosi efekty.
Martyna: Na wywiad spotkaliśmy się niedługo po zakończeniu prac nad muralem Zbigniewa Wodeckiego. Portrety artysty znajdują się m.in. w Opolu – stolicy polskiej piosenki; w Chałupach – o których śpiewał. Ale dlaczego Katowice?
Marek: Prawda jest taka, że startowaliśmy w konkursie w Opolu i tego konkursu nie wygraliśmy. Natomiast projekt spodobał nam się na tyle, że chcieliśmy go koniecznie zrealizować. Szukaliśmy odpowiedniego miejsca, myśleliśmy nad Sopotem, Warszawą, aż trafiliśmy na artykuł w prasie, w którym Wodecki mówił, że Katowice to jest jego drugi dom. Konsultowaliśmy się z córką Pana Wodeckiego i okazało się, że rodzina Wodeckich ma swoje korzenie właśnie w Katowicach. Jego ojciec był pierwszym trębaczem w Wielkiej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia, że siostra do tej pory mieszka w Katowicach, że Zbigniew Wodecki debiutował w nieistniejącym już kultowym Varietes Centrum, nagrywał w Radiu Katowice, koncertował w Rialto. Mimo tego, że oboje pochodzimy i mieszkamy na Śląsku nie znaliśmy tej historii. Tym bardziej się cieszymy, że projekt zagościł na ścianie powstającego Hotelu M23 na Mariackiej i że udało się pozyskać Mecenasów – firmę Energo-Complex i Stowarzyszenie SAWP – którzy tak samo jak my poczuli temat i wspólnymi siłami doprowadziliśmy do szczęśliwego finału.
Martyna: To chyba racja co mówiłeś z tym, że jak coś nie wychodzi to czeka Was coś lepszego. Odbiór muralu zaskoczył nas w Urzędzie. Setki tysięcy wyświetleń, dziesiątki tysięcy polubień, tak wiele pozytywnych komentarzy. Bardzo duże zainteresowanie mediów. Ja akurat mieszkałam na tym samym osiedlu co siostra Pana Zbigniewa. Moi rodzice zresztą nadal mieszkają w tym samym budynku. Ale z pewnością wielu mieszkańców tej historii nie zna. Super, że udało Wam się ją opowiedzieć w tak piękny plastycznie sposób.
Marek: Dzięki. Dla nas mural też jest taką lekcją dla młodego pokolenia. Bo ja już sobie zdaję sprawę, że nawet studenci nie znają postaci Wodeckiego. Wnuczka od sąsiadki, właśnie studentka, zadzwoniła do niej z pytaniem kim jest mężczyzna z muralu. A Wodecki nie jest postacią typu Mieczysław Fogg czy Eugeniusz Bodo. To jest człowiek, którego się pamięta choćby z czasów jurorowania w „Tańcu z Gwiazdami”. Gdzieś, słuchając czy nie słuchając jego muzyki, on w tej przestrzeni publicznej był. Albo „Pszczółka Maja”? Kto nie zna Pszczółki Mai? Powstają nawet wersje kinowe. Dlatego jest dla mnie zaskakujące, że ci młodzi ludzie nie znają tych osób. A taki mural staje się wtedy taką małą lekcją. Pytałaś też, dlaczego portrety. Ja jestem karykaturzystą i portrecistą, twarze są dla mnie tematem numer jeden w malarstwie, więc doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że żeby ktoś był tą postacią namalowaną, a nie tylko przypominał kogoś, to trzeba zadbać o każdy detal. Nos musi być Wodeckiego, oczy muszą być Wodeckiego, policzki, usta i tak dalej. Nie tylko burza włosów, okulary i diastema między jedynkami. Każdy detal musi być właściwy.
Martyna: Masz rację, w Katowicach mamy wiele murali – portretów. Choćby tu po sąsiedzku znajduje się mural dr. Wadowskiej-Król. Ja dowiedziałam się o „doktórce z Szopienic” właśnie dzięki temu muralowi. Mimo, że całe życie spędziłam w Katowicach.
Marek: I to jest właśnie ta edukacja. My też się uczymy podczas pracy. Np. malując mural harcmistrza Lisa, ja nie wiedziałem kto to jest.
Marta: Ja też nie. Jednak zagłębiając się w historię udało się poznać te postać. Mamy kontakt z wnukiem harcmistrza Lisa, który zachował wszelkie możliwe pamiątki – począwszy od zdjęć, po laurki, które dziadek wysyłał z obozu koncentracyjnego swojej żonie na rocznice ślubu.
Marek: Dla nas te murale nie maja pełnić wyłącznie funkcji estetycznej. Mural harcmistrza Lisa nie będzie tak kolorowy i sympatyczny jak mural Wodeckiego. To będzie mural, który będzie zmuszał do refleksji. Bo taki mamy temat. A najważniejsze dla nas jest ocalenie tych historii i tych postaci od zapomnienia. Moim zdaniem powinno się o nich dowiadywać, a uczymy się całe życie. Nie mówię od razu, że lubić, słuchać… Ale wiedzieć, że był taki człowiek, co zrobił w życiu i dlaczego było to wartościowe. Bo kto ma nowe pokolenia tego nauczyć? A mural to zdecydowanie lepsza i atrakcyjniejsza forma wyrazu niż siermiężny pomnik.
Martyna: Zawsze robicie swoje projekty? Czy zdarzyło Wam się malować na zamówienie?
Marek: Zawsze na ścianach realizujemy tylko swoje projekty, a swoich projektów nie oddajemy innym. Chcemy mieć możliwość tworzenia na tej ścianie. To nie o to chodzi, by być zmuszonym do odtworzenia co do centymetra cudzej wizji. Jeśli widzimy na projekcie podczas pracy, że coś warto byłoby poprawić, to to robimy. Zwłaszcza, że do przenoszenia projektu (poza tekstami i znakami graficznymi) nie używamy rzutnika lub przepróchy, a szkicujemy ręcznie na rozrysowanej wcześniej siatce. Chcemy tworzyć, a nie tylko odtwarzać.
Marta: Ściana modyfikuje. Zupełnie inaczej wygląda to w komputerze. A w momencie, kiedy przykładamy projekt na ścianę to ściana sobie weryfikuje i my mamy wtedy możliwość zweryfikowania tego, co na tej ścianie powstaje.
Martyna: W Katowicach mamy już ponad 100 murali. Macie swoje ulubione?
Marek: Moim ulubionym była kura. I na pewno nie odważylibyśmy się wykonać tam żadnej pracy, gdyby ten mural nadal tam się znajdował. Kura jednak zniknęła zanim pomyśleliśmy o Wodeckim w tym miejscu – wymagał tego remont elewacji powstającego hotelu. Drugim moim ulubionym muralem jest ten inspirowany utworem Gustawa Morcinka „Łysek z pokładu Idy”, stworzony tutaj na Gliwickiej przez Monę Tusz.
Marta: Mój też. W ogóle twórczość Mony bardzo cenię i bardzo lubię. Jest bardzo charakterystyczna i rozpoznawalna.